Biegiem w miasto to cykl, w którym chciałabym dzielić się z Wami moimi najpiękniejszymi miejscami do biegania. Od 3 lat zwiedzam na biegowo stolice europejskie i mniejsze miasta, a szczególną miłością darzę Włochy, które zdecydowanie będą wiodły prym w moich opowieściach.
Jeszcze na studiach panicznie bałam się latania samolotami, bieganie uważałam za nudne i męczące, a swoją przyszłość widziałam wyłącznie w szpitalu pnąc się po szczeblach kariery naukowej. Kilka lat pózniej nie potrafię wyobrazic sobie życia bez aktywności fizycznej, najchętniej co tydzień latałabym w inne miejsce, a pracę w szpitalu rzuciłam na rzecz życia bez dyżurów i w mniej napiętej atmosferze.
Nawet się nie zorientowałam kiedy w mojej walizce pakowanej na kolejny wyjazd swoje stałe miejsce znalazły buty do biegania. Jako, że nie jestem tradycyjną turystką, która z mapą w ręku przemierza zaplanowany szlak i musi zaliczyć wszystkie muzea, kościoły, galerie, postanowiłam przynajmniej częściowo odkrywać nowe miejsca w biegu.
Dla mnie zwiedzanie to “gubienie się” w mieście. W małych uliczkach, na lokalnym targu, wśród ludzi, w parkach. Czasem dosłownie – jak w Wenecji, kiedy niemal zaplątałam się między kanałkami miasta i musiałam wspomóc się pytając łamanym włoskim o drogę. W Rzymie to poranne bieganie wzdłuż Tybru, w Mediolanie w Parco Sempione, wśród lokalnych biegaczy, robiąc sobie małą przerwę na espresso w lokalnym barze.
Mediolan. Przystanek na łyk najlepszego espresso na świecie.
Mieliście kiedyś uczucie, że czujecie się w jakimś miejscu tak swobodnie jakbyście wcale nie byli turystami? Chyba najbardziej lubię w moich podróżach po Europie to, że mogę przez chwilę poczuć się “tamtejsza”, staję się częścią tego miasta, w którym akurat jestem. A najlepiej mi to wychodzi we Włoszech.
Rzym. Moje ulubione miejsce w tym mieście – Giardino degli Aranci.